“Zrobimy wszystko, by nie pozwolić na uruchomienie kolejnej lawiny finansowej”

– KSM wisi w powietrzu i pozostaje opcją atomową. Obecnie chce jej siedem klubów, które obawiają się, że nadwyżka pieniędzy z nowego kontraktu telewizyjnego znowu trafi do zawodników – mówi Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi Żużlowej w rozmowie z WP SportoweFakty.

Jarosław Galewski (WP SportoweFakty): Z jednej strony mamy wielki sukces, bo nowe kontrakty telewizyjne w PGE Ekstralidze i METALKAS 2. Ekstralidze są znacznie wyższe od poprzednich. Z drugiej pojawiają się obawy, co zrobić, żeby nadwyżka pieniędzy nie trafiła na konta zawodników. Czy z punktu widzenia PGE Ekstraligi jest to problem, nad którym zamierzacie się pochylić?

Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi Żużlowej: Oczywiście, przysłuchuję się tej dyskusji i mam wrażenie, że mamy pewien medialny paradoks. Wydaje mi się, że gdyby kwoty z kontraktu telewizyjnego w PGE Ekstralidze były nieco niższe, to pojawiłby się lekki jęk zawodu i stwierdzenia, że nadchodzi kryzys żużla. Być może jednak niektórzy by się w duchu z tego ucieszyli. Wtedy mieliby jasny i czytelny przekaz dla zawodników, że kasy jest mniej, więc kontrakty będą niższe. Rzeczywistość jest jednak inna. Pieniędzy będziemy mieć więcej i dlatego wszyscy obawiają się żużlowców. To z jednej strony brzmi kuriozalnie, ale z drugiej strony jestem byłym prezesem klubu żużlowego, więc potrafię to zrozumieć.

Fot. Marcin Karczewski

Kluby nie dostaną pieniędzy, które wynegocjowaliście? Jak zamierza pan to wytłumaczyć prezesom?

To musi się wydarzyć za pełną zgodą klubów. Wtedy możemy stworzyć fundusz zadań specjalnych i wspomagać nowe ośrodki czy płacić za punkty wychowanków. Rozwiązań jest naprawdę mnóstwo i nie wykluczam, że to się wydarzy. Zapewniam jednak pana i kibiców, że prezesi klubów ekstraligowych po zakończeniu głosowania nad nową umową telewizyjną przez dobre dwie godziny zastanawiali się, co zrobić, żeby nie wpuścić tych dodatkowych pieniędzy w system.

Każdy z nich jest na tyle świadomy, że nie wierzy w zapowiedzi o rozsądku i nieprzepłacaniu żużlowców. Działacze zimą mogą być wspólnikami, ale od wiosny do jesieni są już rywalami. I oni dobrze wiedzą, że to działa jak domino. Wystarczy, że wyłamie się jeden, a później dopłaca cała reszta.

Najbardziej znanym mechanizmem regulującym rynek zawodniczy jest KSM. Jakie jest obecnie grono jego zwolenników w PGE Ekstralidze?

Siedem klubów jest za tym rozwiązaniem. Ten temat nigdy nie został zamknięty. I wraca co roku. Można powiedzieć, że cały czas wisi w powietrzu jako opcja atomowa. KSM może mieć swoje dobre i złe strony. Jeśli ma spełnić swoje zadanie w zakresie regulacji rynku, to musi być brutalny. Nie można doprowadzić do sytuacji, która miała miejsce w przeszłości. Wtedy górny limit został ustalony na poziomie, w którym wszyscy się mieścili. Trudno się jednak dziwić, że tak to policzono, skoro jego wysokość ustalały kluby. Wiem, że tak było, bo sam byłem częścią tamtych rozmów.

I tamten KSM nie spełniał swojej roli, bo nie mógł z uwagi na swój zbyt duży górny limit. Tymczasem KSM musi dotknąć każdego w mniejszym lub większym stopniu i być ogłaszany na minutę przed uruchomieniem okresu transferowego. Jeśli mamy zatem o nim dyskutować w przyszłości, to tylko z zachowaniem takich warunków.

Fot. Patryk Kowalski

A co sądzi pan o pomyśle wprowadzenia salary cap?

Uważam, że warto to rozważyć. Np. 65 proc. wydatków na wynagrodzenia dla zawodników liczone na bazie ubiegłorocznego budżetu to byłoby sensowne rozwiązanie. Jeśli ktoś miał budżet 20 mln, to może wydawać maksymalnie 13 milionów na żużlowców. Resztę musiałby przeznaczać na inne cele. To ma jednak sens tylko w sytuacji, kiedy zawodnik nie będzie mieć żadnych przestrzeni reklamowych na swoim kevlarze i motocyklu oraz gdy zostaną wprowadzone mechanizmy kontroli budżetów klubowych. Trzeba by zatem najpierw uporządkować wiele kwestii, aby to rozwiązanie miało sens.

Pełny wywiad dostępny jest TUTAJ.