Stanisław Chomski: wiele lat temu wyznaczyliśmy sobie cel, jakim jest walka o medale (wywiad)

Fot. Marcin Karczewski

Do startu sezonu 2022 w PGE Ekstralidze pozostało już nieco ponad dwa miesiące, czas na wywiad ze Stanisławem Chomskim, trenerem MOJE BERMUDY STAL Gorzów. W rozmowie dla speedwayekstraliga.pl, szkoleniowiec opowiedział o celach swojego zespołu na najbliższy sezon, o żużlowym idolu, a także o zmianach w speedwayu na przestrzeni lat.

Marek Przybyłowski (speedwayekstraliga.pl): W zeszłym sezonie MOJE BERMUDY STAL Gorzów zdobyła brązowy medal DMP pokonując FOGO UNIĘ Leszno, a jaki jest główny cel sportowy pańskiej drużyny w nadchodzącym sezonie?

Stanisław Chomski: To jest proste i trudne pytanie w świetle zmian, które nastąpiły w wielu klubach jak choćby w Toruniu, Częstochowie czy we Wrocławiu. Można wyliczać też inne zespoły. Tak jak eksperci twierdzą, może to być liga dwóch prędkości, czyli sześć drużyn walczących o awans do play-off i dwa pozostałe zespoły bijące się o utrzymanie. Sami sobie wiele lat temu wyznaczyliśmy cel, jakim jest walka o medale, a jak będzie w praktyce, to czas pokaże. Mamy teraz zmieniony system wyłaniania medalistów. Zwiększyła się liczba zespołów awansujących do play-off. Będzie ciekawie.

Z usług którego z tunerów będą w nadchodzącym sezonie korzystali pańscy zawodnicy? Czy większość będzie korzystała z usług jednego tunera czy jest to kwestia indywidualna?

Każdy ma swoich tunerów, z którymi pracuje od lat. Każdy może na ten temat sam się wypowiedzieć, jakich zmian sprzętowych dokona. To jest indywidualna sprawa zawodników. Są oni zbyt doświadczeni, by narzucać im jakąś współpracę.

Do drużyny sprowadzono Patricka Hansena (2,057 pkt/bieg). Jednak Duńczyk dotąd rywalizował na drugim i trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce. Czy nie obawia się pan, że różnica poziomów między ligami może okazać się zbyt duża dla niego i nie będzie on osiągał tak świetnych rezultatów jak w minionym sezonie?

Jazdę w poprzednim sezonie w EWINNER 1. Lidze w barwach ARGED MALESA Ostrów można uznać za pozytywny wynik. Następnym krokiem jest jazda w PGE Ekstralidze. Przepis o zawodniku U-24 wymusza, by obsadzić tą pozycję zawodnikiem rokującym. Jest wiele przykładów zawodników, którzy przechodzili z EWINNER 1. Ligi do PGE Ekstraligi i sobie poradzili jak choćby Anders Thomsen i Mikkel Michelsen. Jeden i drugi jeździ w cyklu GP. Nie mówiąc o tym, że stanowią ważny element swojego zespołu. Liczymy na to, że tak potoczy się to z Patrickiem Hansenem, ale jak będzie, to zweryfikuje nadchodzący sezon.  

Do U-24 Ekstraligi sprowadziliście czterech zagranicznych żużlowców (Czecha – Daniela Klimę, Norwega – Mathiasa Pollestada, Brytyjczyka – Andersa Rowe i Fina – Timiego Salonena). Czym się kierowano przy kontraktowaniu tych zawodników?

Zakontraktowaliśmy tych zawodników, aby uzyskać w najbliższym czasie odpowiedź, czy są oni przydatni do zmian regulaminowych, które nastąpiły w ostatnim czasie, jak przepis o zawodniku U-24. Trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte, żeby tych zawodników przetestować. Jest to otwarcie rynku na żużlowców, którzy do tej pory mogli zaistnieć tylko poprzez jazdę w polskich ligach. Wiadomo, że każdy z prezesów klubów stawia zawsze na sprawdzonych zawodników. Tu jest duży margines błędu, bo U-24 Ekstraliga nie jest obarczona uzyskaniem jak najlepszego wyniku za wszelką cenę. Jest to bezpośrednie zaplecze, które da odpowiedź, czy są gotowi na jazdę w PGE Ekstralidze. Dla nich jest to zderzenie z ligą profesjonalną. Będą spotykali się na treningach czy to w życiu klubowym z mistrzami Świata, czy zawodnikami stanowiącymi o sile PGE Ekstraligi. Jest to dla nich duża szansa na rozwój. 

Czy widział pan ich na torze?

Organizowaliśmy campy, przez które przeszło ponad 20 zawodników. Niektórzy sceptycznie odnosili się do proponowanych rozwiązań. Wybraliśmy tych, którzy byli chętni i dają nadzieję na rozwój swoich umiejętności sportowych.

Jak będzie wyglądała współpraca z zapleczem U-24?

Musimy wyjaśnić zawodnikom, w jakim celu zostali sprowadzeni, co mogą osiągnąć poprzez jazdę w U-24 Ekstralidze i jakie mamy plany, które mogą być cykliczne, ale też są takie, które pisze życie. Zdarzają się kontuzje i sploty innych nieprzewidzianych wydarzeń, które pozostawiają luki w zespole, a w tej sytuacji mamy zaplecze i w razie konieczności będzie można dać zawodnikom szansę na jazdę w pierwszej drużynie.

Jakie są plany przygotowawcze do nadchodzącego sezonu MOJE BERMUDY STALI Gorzów na najbliższe tygodnie?

Mamy zaplanowane zgrupowanie w Hiszpanii w dniach 17-22 lutego, ale zobaczymy jak będzie wyglądała ogólnoświatowa sytuacja. Pandemia zatacza coraz większe kręgi. Obecnie żużlowcy trenują indywidualnie według systemu sprawdzonego w poprzednich sezonach, a ci, którzy są w Gorzowie jak Patrick Hansen, trenują w lokalnych obiektach sportowych. Proces przygotowawczy jest niezakłócony i przebiega, mimo pandemii, dość sprawnie.

Kiedy planujecie wyjechać na tor?

Jeżeli w Gorzowie będą niesprzyjające warunki atmosferyczne, to pojedziemy tam, gdzie już będzie można jeździć. Z reguły w Gorzowie zaczynaliśmy jazdę na torze w połowie marca, ale wiadomo, jakie są teraz anomalia pogodowe. Były sytuacje, że zawodnicy wybierali się na południe Europy i tam zastawali opady śniegu, a w Polsce można było już jeździć. Trzeba być czujnym i przygotowanym na sytuacje, które mogą zakłócić harmonogram przygotowań.

Co sądzi pan o zmianie formuły play-off?

Takie zostały przedstawione przepisy Prezesom klubów. My musimy je jako trenerzy, menedżerowie, zawodnicy realizować. W przypadku jakichkolwiek niepowodzeń w poprzednim systemie, margines błędu był bardzo mały. Teraz jest on większy i wszystko jest możliwe. Nawet z szóstego miejsca po rundzie zasadniczej można zostać mistrzem. Takie są szanse regulaminowe. My jesteśmy tylko od jazdy, a inni są od ustalania przepisów.  

Licencję żużlową zdobył pan w 1974 roku, kiedy polska piłka nożna przeżywała „złote” czasy. Czy od razu pan postawił na żużel, czy może też próbował sił w innych sportach?

W czasach mojego dzieciństwa każdy chłopak ganiał za piłką. Napędzały to sukcesy osiągane przez reprezentację. Pojawiały się mody na tenisa za sprawą znakomitej gry Wojciecha Fibaka, ale także na koszykówkę, po sprowadzeniu zagranicznych zawodników do polskiej ligi, w którą wtedy też grano na boiskach czy halach. Jednak za piłką nożną biegali wszyscy. Nie było tak rozwiniętych środków technicznych, które odciągałyby od tej formy spędzania wolnego czasu.   

Na jakim żużlowcu z tamtych czasów się pan wzorował? Kto był pana żużlowym idolem?

Elegancją, techniką i podejściem imponował mi Andrzej Pogorzelski.

Jest pan związany z „czarnym sportem” już niemal 50 lat, przez które wiele rzeczy zmieniło się w żużlu. Co uważa pan za najlepszą zmianę, a do której zmiany było się panu najtrudniej przyzwyczaić?

Wiele rzeczy się zmieniło. Kiedyś były trzynasto-, piętnasto- i osiemnastobiegówki. Zaczęto wprowadzać biegi młodzieżowe. Negatywne było to, że w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych czy nawet osiemdziesiątych zawodnicy mieli ograniczoną możliwość startów w wówczas najsilniejszej lidze świata, brytyjskiej, ze względów barier politycznych. Plusem było zapoczątkowanie w latach dziewięćdziesiątych sprowadzania zawodników zagranicznych do polskiej ligi. Hans Nielsen jako mistrz Świata dołączył do Motoru Lublin. To była wielka niespodzianka i zaskoczenie dla wielu. Pokazano, że Polska może nadawać ton, rytm kierunkom, trendom speedwaya. Martwi mnie to, że nie zawsze jesteśmy w stanie przeforsować to, w którym kierunku powinien iść żużel. Złe jest też to, że żużel w wielu krajach przechodzi ogromny kryzys. W Anglii obecny jest kryzys. Powoli to się odbudowuje. W Szwecji też powoli wstają z kolan, ale to były kraje, które determinowały o poziomie światowego żużla. Teraz to wszystko skupiło się tylko w Polsce i tu ukłon w stronę włodarzy, którzy patrzą nie tylko przez pryzmat własnego podwórka, ale poprzez zmiany regulaminowe pozwalają na dopuszczenie coraz większej liczby zawodników zagranicznych.   

Marek Przybyłowski