Marek Cieślak: Taka nagroda to konkret (wywiad)

Fot. Marcin Karczewski

Podczas Gali PGE Ekstraligi, Marek Cieślak odebrał Złotego Szczakiela. W rozmowie dla speedwayekstraliga.pl, były trener reprezentacji Polski opowiedział o odczuciach po zdobyciu nagrody oraz wspominał czasy, kiedy sam jeździł na żużlu.

Tomasz Kania (speedwayekstraliga.pl): Jerzy Szczakiel, Tomasz Gollob, Roman Jankowski, a teraz do grona zdobywców Złotego Szczakiela dołącza Marek Cieślak. To chyba fajne towarzystwo?

Marek Cieślak: To na pewno jest konkret, nie ma wstydu (śmiech)

Za panem lata kariery zawodniczej, lata kariery trenerskiej. Bartek Zmarzlik, podczas Gali PGE Ekstraligi, mówił, że lubi sobie układać trofea na półce w kolejności ich zdobywania. W pana hierarchii, gdzie znajdzie się ta statuetka?

Mam już w swojej kolekcji Szczakiela, ale nie jest on pozłacany. Na pewno jest to duże wyróżnienie, tak jak np. tytuł Trenera Roku Przeglądu Sportowego (2012 rok, przyp. red.). Mam tych medali i statuetek dużo, cieszę się, że mogą zarabiać pieniądze np. na hospicjum w Częstochowie. Co roku odbywa się bal charytatywny, na którym uczestnicy biorą udział w aukcjach, a ja na te aukcje przekazuję różnego rodzaju trofea. Do tej pory łącznie przekazane przeze mnie medale wylicytowano za niemal 100 tysięcy złotych. Jeden ze złotych medali przekazałem też na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Mam co dawać, nie ma sensu, żeby wszystkie medale leżały w domu.

Myślę, że jako trener czuje się pan spełniony, bo ciężko wskazać trofeum, którego zdobyć się nie udało…

Lata mojej trenerskiej pracy klubowej i reprezentacyjnej był pełne sukcesów. Były też porażki, bo w sporcie nie ma tak, że wszystko jest „cacy”. Z każdej porażki trzeba wyciągać wnioski, uczyć się, chociaż nie zawsze się to sprawdza. Nikt mnie do tej pory o to nie pytał, to powiem to sam. Pierwszy raz na FIS-a usiadłem 55 lat temu, wtedy zaczęła się moja kariera. W drużynie Włókniarza po raz pierwszy wystartowałem dwa lata później. Żużel dał mi wszystko. Oczywiście miałem kontuzje, czasem nie mogłem jechać w ważnych zawodach, ale to był drobiazg. Żużel dał mi dobrą pracę, wielką przygodę. Wszyscy oceniają mnie jako trenera, a ja przecież byłem trzykrotnym finalistą Indywidualnych Mistrzostw Świata, sześciokrotnie finalistą Drużynowych Mistrzostw Świata, zdobyłem cztery medale, zdobywałem Złoty Kask. Nieraz w lidze przyjeżdżałem na czołowych miejscach. Przylgnęło do mnie, że jestem tylko trenerem – nie, przecież byłem między innymi pierwszym mistrzem Anglii, pierwszym Polakiem, który zdobył ten tytuł.

Żużel dużo panu dał, a co zabrał? Czas prywatny? Czas dla rodziny? Czy jest w ogóle coś, co zabrał?

Myślę, że nie mogę narzekać. Mam, lub nie mam, kolegów, którym żużel zabrał wszystko. Akurat mi dał. Zależy, jak kto przeżył to wszystko.

Gdybyśmy mieli wskazać na największy wzlot i upadek w karierze, to co by to było?

Kiedy pod taśmą stają zawodnicy, to normalne jest, że ktoś musi wygrać, a ktoś musi przegrać. Trzeba umieć podejść do tego. Porażki motywują, człowiek chce się odbić, „choruje” się dwa-trzy dni, a potem jest chęć odwetu. Tak zawsze było u mnie. Na szczęście jako zawodnik nie miałem ciężkich kontuzji, miałem dwa razy mocno uszkodzony kręgosłup, zdarzały się kontuzje obojczyka, żeber, łopatki, złamane rękę, miałem uszkodzone wiązadła. Stąd wzięła się moja pasja do rowerów, lekarze zalecili mi rower.

Nagroda Złotego Szczakiela jest fizycznie ciężka?

 Tak, jest ciężka. Dodatkowo jest pozłacana, mam dostać stosowny certyfikat (śmiech).

Ostatnie pytanie – co z tą szansą dla Marcina Gortata?

Oczywiście, że tak! Trzeba będzie tylko wyżej zamontować kierownicę i siodełko (śmiech).

 

Tomasz Kania