Woffinden: “To co rodzi się w mojej czaszce, pachnie śmiercią”
15.07.2015 18:58Rozmowa z Taiem Woffindenem – zawodnikiem BETARD Sparty Wrocław, a do niej konkurs – do wygrania bilety na PGE IMME 2015 w Lesznie. Wystarczy odwiedzić nasz profil na FB
– Jutro rano ktoś cię budzi, ty smacznie śpisz, a głos w słuchawce mówi: Tai, żużel zniknął z planety. Nie ma speedwaya. Jaka będzie twoja pierwsza myśl?
– I co ja teraz zrobię?
– Może zostałbyś artystą, który zdobi ludzkie ciała tatuażami? Przy twoich rozmaitych talentach to byłaby pestka…
– Nie potrafię rysować ani malować. Jestem szokująco słaby jeśli chodzi o artyzm czy inne sztuki piękne… Nie mam pojęcia, ale myślę, że spróbowałbym swoich sił w wyścigach samochodowych…
– Kręci cię NASCAR?
– Nie. Myślę o rajdach samochodowych. Skok, prędkość, niewiadoma, zagadka, spora dawka ryzyka, adrenalina, szaleństwo. Rajdy muszą być fantastyczną rozrywką.
– Robert Kubica, były kierowca F1, teraz ściga się w rajdowych mistrzostwach świata. Był kierowcą wyścigowym, wciąż uczy się rajdów, ale przyznaje, że rajdy są piekielnie ekscytujące. Rajdy są bardziej uczłowieczone niż F1. Podzielasz jego opinię?
– Prawdopodobnie tak. W F1 jest zbyt wiele…
– Strategii i polityki?
– Zbyt wiele rzeczy dzieje się dookoła bolidu w F1, dookoła Moto GP czy NASCAR. Spotkania, promocje, obowiązkowe rozmowy… Wolę relaksować się przed zawodami, wyciszać, a kiedy nadchodzi ten wyjątkowy moment koncentracji, sprężam się, odpalam bike’a i frunę. Mam taką psychikę, że wolę wachlarz emocji jaki dotyka mnie przed rozpoczęciem meczu żużlowego.
– Dobrze śmigasz na falach kiedy zimą wracasz do Australii? Umiesz surfować?
– Nie surfuję. Świetnie bawię się na bodyboard (siostrzyczka surfingu). Całe lata spędziłem z bodyboard. Rewelacyjna zabawa.
– Zapuściłeś się kiedyś na Ziemię van Diemena?
– Nie, nigdy nie byłem na Tasmanii.
– Przy twojej pasji do rowerów bmx…
– To barwna przeszłość. Kiedy byłem brzdącem, imałem się wszystkiego. Za dzieciaka śmigałem jak szalony na rowerze bmx. Skateboarding też mnie kręcił. Nie było dnia, żebym nie wybrał się na placyk zabaw, na którym jeździło się na skateboardzie. Pamiętam, że miałem odlotowy rower bmx do wykonywania ewolucji. Lubiłem oderwać się od ziemi. Potem udoskonalonym patentem rowerowym zapuszczałem się w busz i tam penetrowałem nieprzetarte szlaki. Przez rok bawiłem się jazdą na rolkach. Do końca życia nie zapomnę jak przez sześć miesięcy „chorowałem” na skuter. I gdy go dopadłem, nie chciałem wracać do domu. Wyjątkowa zabawa. Nie umiem się nudzić. Teraz moją miłością jest skuter wodny. Nie stronię od motocykla crossowego, posiadam też gokart.
– Masz crossóweczkę? Nie korci cię, aby wykręcić jakiś trik z repertuaru Bilko Williamsa, znanego australijskiego króla sportów ekstremalnych?
– Owszem, ciągnie mnie do takich zwariowanych numerów. Na rowerze bmx potrafiłem wykręcić backflipa. Chciałbym pofrunąć w powietrzu na motocyklu crossowym i wykonać pełne salto.
– 360-tka (nazwa triku) wchodzi w grę?
– 360-tki nie umiem robić, ale backflipa spokojnie wykręciłbym. Nie rozrysowałem sobie w głowie skomplikowanych trików, a wiadomo, że salta i inne numery to kwestia wyobraźni. Jest mi z tym źle, bo w trakcie sezonu żużlowego nie mogę pozwolić sobie na szaleństwa w stylu tail whip (nazwa triku) czy backflip, bo nie chcę kusić losu i nie zamierzam odnieść kontuzji. W trakcie sezonu jestem skoncentrowany na żużlu, a jedyną ekstremalną rozrywką na jaką mogę sobie pozwolić jest jazda na nartach wodnych albo skuterem wodnym. Jak upadnę jeżdżąc na skuterze, to przydzwonię o taflę wody, a to nie jest wielki kłopot. A zimą, cóż zimą… mogę zanurzyć się w totalnym szaleństwie!
– Lubisz narciarstwo alpejskie? Jesteś dobrym ziomkiem Lena Silvera z Rye House, więc pewnie przypinasz deski i śmigasz na stoku?
– Miniona zima była pierwszą, podczas której nie jeździłem na nartach. A w poprzednich latach jechałem poszaleć w Alpach. Od 2007 roku każdą zimę spędzałem w górach i puszczałem wodze fantazji jeżdżąc na nartach.
– Głównie zwiedzasz europejskie łańcuchy górskie?
– Francja i tylko Francja. Świetna baza dla miłośników narciarstwa. Zero nart biegowych, za to odrobina narciarstwa w stylu freestyle. Żadnego snowboardu. Jestem urodzonym narciarzem. Lubię dziwactwa, dlatego sprawiłem sobie bardzo grube narty, które wyglądają jak dwie deski do snowboardu. Ostatnio wybraliśmy się na prawdziwy maraton. Wsiedliśmy do kolejki linowej, która wynosi narciarzy bardzo wysoko. Poszukaliśmy w okolicy najwyższej kolejki, wyciągi odpadły w eliminacjach. Wynieśliśmy się kolejką bardzo wysoko w Alpach, a potem przez 2 godziny wspinaliśmy się w górach, aby zawędrować na dziką i rzadko uczęszczaną grań. Zjeżdżaliśmy w terenie, w którym próżno było szukać człowieka. Żadnej twarzy przed tobą, pełna wolność! Świeży, śnieżny puch – po prostu niesłychany odlot! To zwie się North Face of Bellecote. Im wyżej się wspinasz, tym bardziej niebezpiecznie jest zjechać. Początkowo nie mogłem skręcać, bo utknąłem w wąskim kuluarze. Musiałem złączyć nogi, bo było okrutnie ciasno. A skały wyłamały mi zapięcia w moich narciarskich butach! Przez 20 metrów sunąłem w wąskiej gardzieli, a potem oczom ukazała się szersza przestrzeń, więc odetchnąłem. Musiałem posuwać się w linii prostej. Kurcze, ależ to była adrenalina… Super zabawa!
– Myślałeś kiedyś o tym, aby być poszukiwaczem złota albo pracować w kopalni? Zakładam, że urodziłbyś się dwa wieki temu w Australii i zabłądziłbyś na złotonośnych terenach wokół Ballarat.
– Raczej nie. Gdybym przyszedł na świat 200 lat temu, a może nawet 3 wieki wstecz, chętnie zostałbym kowbojem…
– Jesteś fanem rodeo?
– Kurcze, nie uwierzysz, w ubiegłym tygodniu powiedziałem mojej dziewczynie Faye, że chciałbym tego spróbować. Oglądałem w telewizji Pro Bull Riding (profesjonalne ujeżdżanie byków).
– Świetna rozrywka. Kowboj musi utrzymać się przez 8 sekund na byku, a co ciekawe nie wolno mu dotknąć wolną ręką byka ani własnego ciała.
– Tak, mega widowisko i trudny sport. Powiedziałem Faye, mojej pannie, że chciałbym ujeździć takiego byka. Może mieć 638 kg, to nieistotne. Przednie wyzwanie. Może w przyszłości będę miał możliwość jazdy na bykach?
– Mamy takiego kozaka w Polsce. Zwie się Szymon Wierzchosławski, zodiakalny Skorpion. Jeździ w europejskim rodeo, zbiera żniwo nagród. Dobry jest w te klocki. Kalafonią smaruje linę i jest pięknie. Szaleństwo nie mniejsze niż speedway…
– To musi być szalona próba ujeździć takiego byka. Może rodeo trochę przypomina speedway w wymiarze adrenaliny, ale ja unikam porównań innych rozrywek z żużlem. Kiedy byłem trochę młodszy, budowaliśmy z kumplami rampę do skoków na rowerze bmx. Zawsze musiałem wypróbować ją jako pierwszy… Moi kumple wpadali w przerażenie, a ja chciałem próbować nowych trików, nowych hopek… Kiedy nudziło mnie skakanie nad hopami na rowerze, wymyślałem coś nowego. Przesiadałem się na skuter i było czadowo. Obmyślałem co niebanalnego mogę zrobić na skuterze. Wiecznie chciałem być lepszy… Lubię innowacje, uwielbiam sięgać wzrokiem poza horyzont. Chcę być jeszcze lepszym zawodnikiem, jeszcze lepszym w swojej profesji, ale nie wiem czy będę ścigał się na żużlu w wieku 45 lat jak czyni to Greg Hancock. Lubię wytyczać sobie nowe cele, ale zawsze musi być w tym przyjemność. Pieniądze nie są dla mnie najważniejsze na świecie. Chcę czerpać radość z życia. Mam tylko jedno życie. Pragnę spróbować wielu rzeczy. Ilu tylko się da. Nie chcę ugotować się w jednym sosie. Życie musi mi smakować. Nie zrozum mnie źle, ja teraz doskonale się bawię. Speedway mnie maksymalnie kręci, kocham jeździć na motocyklu, ale… gdy patrzę na Grega, któremu w czerwcu stuknęło 45 lat, nie widzę siebie w tej roli za 20 lat… A z drugiej strony… Życie jest nieodgadnioną zagadką, nigdy nie wiesz co cię czeka. Zobaczymy co przyszłość kryje przede mną…
– Myślałeś kiedyś o dziwacznym ujęciu żużlowej rzeczywistości? Tony Rickardsson, Jason Crump, Tai Woffinden – wszyscy wymienieni mistrzowie świata to zodiakalne Lwy. Męczą się jeśli nie mają kreatywnego zajęcia. Czy nie masz czasami wrażenia, że twój lwi mózg jest zaprogramowany na to, aby wymyślać coś nowego każdego poranka? Czujesz balast i zmęczenie czy to tylko frajda bez żadnych negatywnych elementów?
– Tak, potwierdzam, że gonitwa myśli towarzyszy mi nieustannie. Sporo rozmawiam z ludźmi z Monster Energy. Dzielę się z nimi moimi pogmatwanymi i szalonymi pomysłami, a chwilę potem pytam ich czy mnie wesprą w moich projektach. Oni odpowiadają mi, że w mojej głowie powstają zwariowane pomysły, które są zbyt niebezpieczne dla mnie i dla ich wizerunku. Moje pomysły nacechowane są taką dozą ryzyka, że gdybym wykonał większość z nich, mógłbym umrzeć. Oni ostrzegają mnie i mówią, że to co rodzi się w mojej czaszce pachnie śmiercią. Namawiam ich na dwu, trzyminutowy odlotowy kawałek na video, dobrze zmontowany z czadową muzyką. Dziwią się, że dla tych 2 czy 3 minut niesamowitego klipu jestem w stanie narażać na szwank swoje życie. Mam nadzieję, że będą bardzo otwarci na moje projekty i skuszą się na zburzenie szklanego sufitu w ludzkiej wyobraźni…
– Prawie dwa lata temu małżonka namówiła mnie na skydiving w nowozelandzkim Queenstown. 15 tysięcy stóp, mega wrażenie. Podejrzewam, że masz już parę prób za sobą?
– Skydiving, powiadasz? Skakałem z 5 razy. Kocham skydiving. 15 000 stóp – pełny odlot. Naskórek wariuje, czujesz, że żyjesz. Marzę o certyfikacie zaświadczającym o tym, że mogę bawić się w BASE jumping. Już przedstawiłem ten projekt ludziom z Monster Energy. Są takie chwile, gdy leżę sobie w hotelu i o dwunastej w nocy piszę smsa do dżentelmena z Monster Energy i dzielę się przemyśleniami na temat odlotowego skoku i filmu video. Zauważyłem, że dziwaczne i chore pomysły nawiedzają mnie kiedy leżę nocą w łóżku. Większość ludzi przed zaśnięciem wpada w kiepski humor, więc buszują po facebooku czy twitterze, oglądają telewizję, oddają się robieniu niczego, że tak to nazwę, a ja leżę w pościeli i obmyślam jak nakręcić odjechany, czasami głupawy filmik video z szalonej wyprawy, który obejrzy kilku świrów… Tak pracuje mój mózg. Jeszcze nie wyznaję się precyzyjnie w mapie mojego mózgu, ale nie sądzę, że to jest normalne…
– Swoją drogą, trzeba być niezwykłym człowiekiem chcąc jeździć na żużlu, prawda?
– Też tak sądzę. Niezależnie od poziomu na jakim jeździsz. Nieważne czy to National League, Elitserien, PGE Ekstraliga czy Elite League. Żużlowcy rodzą się z osobliwej, nietypowej mąki.
– Wyobraź sobie, że jesteś kelnerem i masz przygotować smaczne danie dla kobiety twojego życia. Cóż byś przyrządził?
– Byłby to humus, do tego czerwony pieprz, marchewka i oliwki. Zrobiłbym też dziwactwa a la tapas. Sześć, może siedem przeróżnych tapas. Jedna z kurczakiem, druga z łososiem, trzecia z pieczarkami. Moja dziewczyna i ja przepadamy za takim jedzonkiem. Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że już wiem co miłość mojego życia lubi jeść. Wielokrotnie przygotowywałem taki zestaw i Faye nigdy nie była rozczarowana.
– Sam gotujesz i przyrządzasz takie cuda czy pomaga ci mama Sue?
– Sam, bo moja mama nie mieszka z nami. Sue mieszka jakieś dwie godziny jazdy autem od naszego domu. Mieszkam razem z Faye. Czasami moja panna gotuje, ale przeważnie ja jestem kucharzem. Gotowanie bardzo mi się podoba. Odpoczywam w kuchni.
– Czujesz, że przejawiasz talent w tej materii?
– Nie nazwałbym tego talentem, to raczej hobby. Lubię gotować, ale lubię też być perfekcyjny w kuchni. Chcę, żeby danie było smaczne. Będę się grzebał, nie umiem gotować w pośpiechu, bo to czynność, która ma mnie bawić, a nie wymuszać na mnie dzikie tempo. Konkretne danie może mi nie wyjść, ale będę próbował do skutku aż wreszcie wyjdzie coś pysznego. Próbuję, lubię eksperymentować. Dodaję nowe przyprawy, szukam czegoś wyjątkowego, a nawet kiedy coś już jest odlotowe, to i tak chcę zmieniać smak żonglując składnikami.
– Odwiedziłeś kiedykolwiek plemię Aborygenów – Tjapukai, aby przyswoić sobie naukę gry na didgeridoo?
– Nie. Sam nauczyłem się grać na didgeridoo. Możemy wejść do pomieszczenia, bo na dworze zrobiło się chłodno?
– Jasne. Mam rozumieć, że wybrałeś się kilka razy na outback, przyjrzałeś się muchom i Aborygenom i w lot pojąłeś jak grać na tym klimatycznym instrumencie?
– Obejrzałem sobie kilka filmików na youtube, spróbowałem grać i po krzyku. I ogarnąłem temat, bo to wdzięczny instrument. Sprawia mnóstwo frajdy i wprowadza mnie w niesamowity klimat. Jeśli przenikniesz przez duszę didgeridoo, odkryjesz niezwykłe dźwięki. Trening czyni mistrza. Trening, trening, trening i jeszcze raz trening. Muzyka to próbowanie, zmaganie się z perfekcją. Teraz uczę się grać na gitarze. Potrzebowałem nowego wyzwania. Kuzynka podjęła się roli nauczycielki. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko chłonę wiedzę. 20 minut wykładu, a ja mogłem już zagrać piosenkę. Pokazała mi parę riffów i po sprawie. To był mój pierwszy kontakt z gitarą.
– Wyjątkowo zdolny Lew z ciebie…
– Być może… Któż to wie.
– Dwukrotny mistrz świata w Formule 1, Hiszpan Fernando Alonso, Lew podobnie jak ty, Woffy, wyjawił ciekawą opinię. Jeśli cały zespół przyjmuje jego filozofię pracy, ma pasję i kroczy tą drogą, którą on wytyczy, wówczas Fernando rośnie w siłę, pracuje jak mrówka, nie śpi, tylko oddaje się z pasją swojemu zajęciu. Niestety, jeśli ekipa nie podziela jego optymizmu i nie „kupuje” jego spojrzenia na świat, wówczas Fernando gaśnie w oczach. Też tak się czujesz kiedy brygada nie śpiewa w tej samej oktawie co ty?
– Nie, jestem inny. Dlatego wcześniej nadmieniłem, że w F1 jest zbyt rozległa siatka połączeń, zbyt wiele elementów musi być perfekcyjnie dopieszczonych. Speedway to surowe, dzikie, nieokiełznane emocje. Moi mechanicy są bardzo uczynni. Dają z siebie maksimum podczas treningów, wyjazdów, podróży. Oni są żywą tkanką mojego organizmu. Moi mechanicy nie zasną dopóki nie znajdą dla mnie idealnego silnika. Będą przyglądać się mojemu stylowi jazdy i poprawiać niuanse. Zwrócą mi uwagę i wskażą przestrzeń, która jest jeszcze wadliwa. Powiedzą jak mam układać ciało na wirażu na nieznanym mi torze, itd. Wyłuszczą mi w najdrobniejszych szczegółach co robię źle, dlaczego kulawo wchodzę w łuk… Moi polscy mechanicy są wyjątkowi. To dzięki ich pasji staję się lepszym żużlowcem, człowiekiem i odjeżdżam rywalom. Moi mechanicy są nieocenieni. Nie sposób porównać specyfiki pracy w speedwayu z F1.
– Myślisz czasami, aby żyć w oderwaniu od cywilizacji?
– Tak, nawet nie wiesz jak często… Praktycznie cały czas myślę o ciszy. Nie lubię zatłoczonych miejsc. Nie przepadam za ciżbą. Aktualnie posiadam dwie nieruchomości.
– A kolejny dom, który kupisz to chata w Coober Pedy na australijskim pustkowiu…?
– Bardzo rozsądnie zarządzam moimi finansami. Oba domy, które posiadam stoją na angielskim gruncie. Przez ostatnie 9 lat skupiam się na tym, aby zbudować sobie fundamenty pod to, co później będę robił w życiu. Wielu żużlowców kupuje sobie odlotowe samochody, świetnie bawi się na imprezach, marnuje pieniądze, szasta nimi na lewo i prawo… Podejmuję takie decyzje, które stworzą mi platformę do tego, abym mógł swobodnie realizować się w dalszej fazie życia. Jeden dom udało mi się całkowicie spłacić, drugi jest na kredyt, ale sporą część udało się już spłacić. Kolejny projekt zakłada, że stworzymy sobie kameralny domek, ale z 5, może 10 arami ziemi. Chciałbym sprawić sobie na tym skrawku terenu jezioro, po którym mógłbym jeździć na skuterze wodnym… Oczywiście, wokół mojego domu nie może zabraknąć toru do motocrossu…
– A kiedy już powstanie tor do motocrossu, zaprosisz Jeremy’ego „Twitcha” Stenberga i wykonacie kilka salt…
– Kto wie, być może…?
– Rozważałeś kiedykolwiek opcję mieszkania położonego pod powierzchnią ziemi, np. w kopalni opali w Coober Pedy?
– Jasne. Przechowuję zdjęcie takiej chatki w moim telefonie. Bardzo kręci mnie perspektywa mieszkania na pustyni, ale pod ziemią. Nie wiem komu to zawdzięczam, ale bardzo często miewam paranoidalne myśli i wydaje mi się, że ktoś włamuje się do mojego domu… I ten złodziej czyni to notorycznie. Nie mam pojęcia dlaczego nawiedzają mnie takie myśli, ale od dawna czuję, że ktoś zakrada się do mojej chatki… Z tego względu pasjonująca jest myśl, aby urządzić sobie mieszkanie pod powierzchnią ziemi, o istnieniu którego niewiele osób będzie wiedziało… Za wyjątkiem poszukiwaczy opali i innych minerałów…
(w tym momencie w konwersację zakrada się Tomasz Gaszyński, menedżer Tomasza Golloba i pyta Taia czy reflektuje na jajecznicę z pomidorami. Tai rzuca: i tosty poproszę jeśli można…)
– Tai, twój tata Rob, były żużlowiec stworzył niezwykły klimat, bo zbudowaliście wyjątkową przyjaźń na linii: ojciec – syn. Ułatwił ci czytanie mapy ludzkich umysłów?
– Tak, oczywiście. Dobrze to odczytałeś, to była prawdziwa przyjaźń, a nie klasyczny podział hierarchiczny: tata – władca, syn – poddany. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, wszystko robiliśmy razem. Jeśli pamięć mnie nie myli, odkąd przyjechaliśmy po raz pierwszy do Europy z Australii z zamiarem zapuszczenia korzeni, a był to rok 2005, byliśmy jak papużki nierozłączki. Każdy dzień spędzaliśmy na wspólnych rozmowach, żartach, dyskusjach. Włóczyliśmy się busem po Europie i tak było aż do ostatnich dni taty… Szukaliśmy każdej nadarzającej się okazji do startów na żużlowym torze, abym mógł się rozwijać. Jeździliśmy busem do Szwecji, do Polski, po całej Anglii. Myślę, że nasze włóczęgostwo miało bardzo pozytywny wymiar. Pewnie dzięki tym dzikim i niezaplanowanym podróżom dziś jestem w miejscu, w którym jestem, z tytułem mistrza świata z 2013 roku. Jest jeszcze inna strona medalu. Wszyscy w środowisku żużlowym doskonale wiedzą, że gdy byłem młodszy, lubiłem się bawić, imprezowałem ponad miarę, tańczyłem etc. Szczególnie cudnie bawiłem się, kiedy startowałem w barwach Włókniarza Częstochowa…
– I bardzo dobrze, że trzymałeś gaz i nie zamykałeś manetki, bo młodość ma swoje prawa.
– Z jednej strony tak, ale dziś rozumiem doskonale, że czegoś innego wymaga się od profesjonalnego sportowca. Kiedy mój tata odszedł w zaświaty, musiałem wydorośleć w okamgnieniu. Nawet gdybym bardzo tego nie chciał, to i tak musiałem przebyć w błyskawicznym tempie trasę z punktu chłopiec do punktu mężczyzna. Zacząłem twardo stąpać po ziemi, podejmowałem przemyślane decyzje. Mam dwa domy, kocham dziewczynę moich marzeń, jesteśmy zaręczeni itd. Pewnie za parę lat będziemy małżeństwem…
– Mimo uroczego wariactwa, które mieszka w twojej głowie, nie będziesz nastawał, aby wasze dziecko uprawiało sporty ekstremalne?
– Kiedy urodzi nam się dziecko, poślę je do szkoły, ale wszystko z umiarem… Postąpię tak niezależnie od tego czy będzie to córka czy syn. Jednak nadmiar edukacji nie jest wskazany. Jak tylko nasze dziecko skończy podstawowy wymiar nauczania, nie będę namawiał jej czy jego na dalszy rozwój poprzez szkolną ławkę. Zabiorę go (lub ją) ze sobą do samochodu, pokażę naszemu dziecku rozmaite zakątki w Europie. Jeśli będę jeszcze zawodowo ścigał się na motocyklu, to zabiorę naszego brzdąca do Szwecji, Danii, Anglii, Polski. Nauczę naszego smyka jak szanować pieniądze, ale też jak je zarabiać (poprzez pasję). Pewnie będę chciał nauczyć nasze dziecko jeździć na motocyklu crossowym. Jeśli będzie przejawiało chęci, to pomogę w rozwoju, nawet do piętra zawodowego sportu. Nie obrażę się jednak jeśli nasza córka będzie chciała jeździć konno, będzie malarką albo rzeźbiarką… Cokolwiek zechcą robić nasze maluchy, będę je wspierał w każdej materii. Nie będę wywierał grama presji. Mają robić w życiu to co kochają, co sprawia im przyjemność. Tak było ze mną. Nikt nie zmuszał mnie do jazdy na motocyklu. Sam tego chciałem i tym przesiąknąłem. Jeśli będą chciały bawić się w sport, proszę bardzo, jeśli nie, nie ma sprawy.
– Żal kończyć tą konwersację, ale cóż począć… Czy w przyszłym życiu pragnąłbyś zostać ramą motocykla Sama Ermolenko, indywidualnego mistrza świata z 1993 roku czy struną w gitarze Jimi Hendrixa?
– Cha, cha, przyjacielu… Nie ma innej opcji niż cząstką gitary Jimi Hendrixa. Nawet gdybym miał być tylko struną, to i tak stałbym przed tysiącami ludzi. Uwielbiam przyglądać się pracy didżeja. Mają maleńkie pudełeczko przed sobą, a cała robota polega na przekręcaniu malutkich pokrętełek. Jeden subtelny ruch i didżej wprowadza w amok tysiące ludzi. Ruch palca, a tysiące ludzi zaczyna skakać. To musi być kurewsko zachwycające uczucie…
– Rozumiem, Lwie. Kochasz kiedy ludzie toną z tobą w tym samym akwenie emocji.
– Bo w życiu dokładnie o to chodzi. O dzielenie się emocjami z ludźmi. O to, żeby popłynąć z ludźmi tym samym potokiem. To daje niewiarygodnego kopniaka, niczego już nie potrzebujesz do szczęścia. Taki jestem i pewnie już się nie zmienię…
Tomasz Lorek