Puchar Świata w Warszawie!

– Grand Prix w Warszawie nie odbędzie się w 2026 roku, bo zastąpi je DPŚ. Wszystkie decyzje dotyczące sezonu 2027 będziemy podejmować na podstawie tego, co wydarzy się w tym i przyszłym roku – mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Michał Sikora, prezes PZM.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak zakończyły się rozmowy Polskiego Związku Motorowego z Międzynarodową Federacją Motocyklową (FIM) i Warner Bros Discovery Sports, czyli promotorem cyklu SGP i SoN, dotyczące braku przyznania dzikich kart dla polskich żużlowców w cyklu SGP 2025?

Michał Sikora (Prezes Polskiego Związku Motorowego): Skupiliśmy się na przyszłości, bo można powiedzieć, że tzw. medialne mleko się rozlało i każdy, kto dzikie karty odbiera w sposób sportowy, czyli taki, gdzie pod uwagę brane są przede wszystkim wyniki, umiejętności zawodników i ich dorobek, widział, że decyzje dotyczące sezonu 2025 zostały źle przyjęte. W moim odczuciu one były jednak bardziej geograficzne i marketingowe. Innymi słowy – skupiono się na tym, aby w cyklu byli zawodnicy, którzy albo gwarantują lub powinni gwarantować dodatkowe zainteresowanie kibiców w krajach organizatorów, albo według zasady, iż wizerunek Mistrzostw Świata jest tym lepszy, im więcej nacji bierze udział w rozgrywkach. Tak się dzieje nie tylko w żużlu. Konkludując, chcieliśmy na spotkaniu w Warszawie skupić się na przyszłości i na tym, jakie można wyciągnąć wnioski z decyzji na rok 2025. Przedstawiciele WBDS przylecieli do Polski na nasze zaproszenie, aby z nami porozmawiać. Traktujemy się po partnersku.

Czy PZM zabiegał o co najmniej jedną dziką kartę dla Polaka jeszcze w 2025 roku? Jeśli tak, to na czym polegały takie zabiegi?

Muszę wyjaśnić kibicom, że takie zabiegi, to są zawsze nieformalne rozmowy, lobbowanie i pewnie dotyczy to nie tylko naszej federacji, bo zapewne inne też tak czynią. Owszem, prowadziliśmy rozmowy, ale nie mamy formalnych narzędzi, aby wymóc decyzje na kimkolwiek. Uważaliśmy, że na szanse zasługują Maciej Janowski lub Patryk Dudek.

Fot. Patryk Kowalski

Czy PZM kiedykolwiek brał pod uwagę, że ze względu na fakt, iż w cyklu SGP 2025 będzie tylko dwóch Polaków (Bartosz Zmarzlik i Dominik Kubera) zawody SGP, które zaplanowano na 17 maja tego roku w Warszawie będzie trzeba przenieść w inne miejsce lub odwołać?

Polski Związek Motorowy jest poważnym partnerem. To nie działa w ten sposób, jak przedstawiały temat niektóre media, że „zabieramy zabawki i obrażamy się”. W biznesie i w organizacjach międzynarodowych nie można tak postępować, bo jesteśmy częścią struktur międzynarodowych. Postanowiliśmy podejść inaczej do rozmów o tegorocznym turnieju i przyszłości – to było naszym celem i ten cel zrealizowaliśmy.

Inaczej, czyli jak?

Od ponad roku czyniliśmy starania, aby do Warszawy ściągnąć imprezę uwielbianą przez Polskich kibiców, czyli Drużynowy Puchar Świata. Niestety, rok temu na przeszkodzie stanęły ogromne koszty licencji ze strony Warner Bros Discovery Sports, motywowane większymi kosztami niż SGP. Sytuacja z dzikim kartami i potencjalna utrata przez Warner Bros Discovery Sports, PZM jako partnera otworzyła nam nowe możliwości negocjacyjne. I to się udało. Udało się to, że w 2026 roku na PGE Narodowym będziemy gospodarzami Drużynowego Pucharu Świata. To jest taki format zawodów, gdzie w każdym biegu mamy reprezentanta Polski. To są zawody, które polscy kibice kochają, a my mieliśmy jeden cel: chcieliśmy, aby ceny biletów pozostały niezmienione na tę imprezę, a to można było osiągnąć wyłącznie płacąc tą samą stawkę licencji, co stawka za SGP. Uważam, że to jest nasz sukces, a przy okazji zapraszam już teraz do Warszawy nie tylko 17 maja tego roku na Grand Prix, ale 29 sierpnia 2026 roku na PGE Narodowy.

Czy to oznacza, że Grand Prix nie będzie rozgrywane w Warszawie w kolejnych latach?

Grand Prix w Warszawie nie odbędzie się w 2026 roku, bo zastąpi je DPŚ. Jeżeli zaś chodzi o rok 2027, to nasze stanowisko jest oczywiste po ostatnich wydarzeniach: zbilansowanie finansowe tak poważnych zawodów jest trudne i będziemy podejmowali wszystkie decyzje o roku 2027 na podstawie tego, co wydarzy się w tym roku, a także w przyszłym roku – w odniesieniu do DPŚ. Mówię o zainteresowaniu i frekwencji, gdyż Warszawa została jedynym naprawdę dużym obiektem w portfolio organizatora.

Czy cykl SGP m.in. po decyzjach dotyczących rezygnacji z organizacji zawodów w Cardiff i braku nowych lokalizacji, przechodzi Pana zdaniem kryzys i wymaga zmian? Jeśli tak, jakich?

Ja nie kupuję tej narracji, że żużel i wielkie stadiony nie mają ze sobą tzw. chemii. Czasy się zmieniły, a niektórzy nadal chcieliby organizować zawody rangi MŚ na małych i położonych poza aglomeracjami obiektach, bo mają do tego sentyment. Ta polityka nie wynosi żużla na inny poziom, nie stanowi o atrakcyjności jego oferty dla telewizji i kibiców. Życzyłbym sobie okazałych i nowoczesnych obiektów w cyklu SGP, bo żużel nie ma możliwości współpracy z dużymi producentami z branży motoryzacyjnej, jak choćby MotoGP lub motocross i tylko takimi zabiegami, jak organizacja eventów w komfortowych warunkach dla kibiców i na stadionach, które spełniają normy nowoczesnej transmisji TV, możemy liczyć na jego większą popularność. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że mieliśmy już zawody w Kopenhadze, czy Berlinie i nic to nie dało, ale ja się z tym nie zgadzam – dało, bo było tam zawsze sporo widzów, a to, że tory czasami pozostawiały wiele do życzenia – czasy się zmieniły i dziś jesteśmy na innym poziomie, myślę, że Speed Sports wyciągnęło wnioski, a dowodem tego są ostatnie lata na PGE Narodowym, gdzie tor nie sprawiał kłopotów.

Fot. Jan Kwieciński

Jak dziś postrzega pan temat popularności żużla, biorąc pod uwagę, że nie ma w cyklu SGP już od lat Sztokholmu, Kopenhagi, Berlina, Sydney, a teraz także Cardiff?

Ekspansja na nowe miejsca równa się pieniądze i zainteresowanie mediów. Tak to podsumuję. Nie mam nic przeciwko dobrym zawodom na sprawdzonym duńskim torze w Vojens lub tradycyjnemu żużlowi w Malilli, ale uważam, że oprócz troski o świetny poziom sportowy, musimy zatroszczyć się też o to, aby takie zawody odbywały się na obiekcie, gdzie można wygodnie usiąść, skorzystać z toalety, zaparkować samochód i wreszcie – gdzie telewizja jest w stanie przeprowadzić transmisję z odpowiednich pozycji kamerowych czy w oparciu o dobrą jakość sztucznego oświetlenia. W moim odczuciu nie możemy tkwić w przeszłości. Dziś popularną formą spędzania czasu jest tzw. city break, piętnaście lat temu młodzi ludzie nie spędzali w ten sposób czasu, musimy dać im takie możliwości, aby wykorzystali dwie godziny swojego pobytu w jakimś europejskim mieście, także na żużel.

Czy nadal jest Pan przeciwnikiem startów Artioma Łaguty i Emila Sajfutdinowa w SGP, nawet biorąc pod uwagę fakt, że mogliby to uczynić pod neutralną flagą, o ile jest taka możliwość w FIM?

Chciałbym tę dyskusję raz na zawsze zakończyć, bo wiele osób uważa, że PZM jest tutaj stroną, a tak nie jest. Przede wszystkim w FIM nie ma statusu bezpaństwowca, który przywołują nieraz dziennikarze, odnosząc sytuację Artema Laguty czy Emila Sajfutdinowa do FIA (Międzynarodowa Federacja Samochodowa – dop. red.). Bez flagi, bez przynależności państwowej – takich zasad nie ma w FIM. Jeśli zaś chodzi starty z polską flagą i polskim obywatelstwem – to jestem przeciwny, ponieważ uważam, że nie powinni zabierać miejsca tym zawodnikom z Polski, którzy od początku swojej kariery startowali jako Polacy. Od strony sportowej uważam, że obaj zawodnicy mogliby na pewno wnieść do cyklu więcej niż chociażby tegoroczne dzikie karty i jeśli promotor i FIM chcą ich widzieć w SGP, to wystarczy stworzyć instytucję flagi neutralnej. Ale to już nie jest polski problem.

Fot. Ewelina Włoch-Wrońska

Dlaczego WBDS i FIM nie mają przepisów podobnych do FIA, gdzie mamy chociażby przykład kierowcy WRC, Nikolaya Gryazina, który ściga się z powodzeniem w mistrzostwach jako bezpaństwowiec, a do sezonu 2024 jako zawodnik z Rosji przystąpił z bułgarską licencją rajdową.

Nie chciałbym tego komentować, bo nie chcę wchodzić za bardzo w sprawy polityczne, ale każdy obserwator życia społecznego, politycznego, a na końcu sportu – może wysunąć własne wnioski, biorąc pod uwagę promotorów i ich narodowości. Mówię na przykład o sporcie motorowym, tenisie, piłce nożnej, koszykówce…

Nie ulega wątpliwości, że poziom sportowy cyklu SGP obniżył się w ostatnich latach. Jak zatem zmienić powinna się polityka dotycząca dzikich kart?

Oczywiście, że poziom jest niższy, ale na to złożyła się nie tylko pandemia, wojna na Ukrainie, ale też regres w różnych zakątkach na świecie związany z żużlem. Organizatorom zawodów nadal zależy na tzw. flagach, a te flagi nie są już tak „wartościowe liczebnie” jak kiedyś. To znaczy, że np. w cyklu SGP trudno o Amerykanina, Węgra, Ukraińca, Włocha czy Francuza. Uważam, że nie możemy sztucznie umieszczać takich zawodników w cyklu, bo mają określoną narodowość – to mocno wpływa na poziom. Dodatkowo uważam, że cykle SGP i SEC nie są po to, aby w obu startowali ci sami żużlowcy. W moim przekonaniu jedna dzika karta dla pechowca po minionym sezonie to rozsądne rozwiązanie. Eliminacje – muszą być szerokie i to jest miejsce na tradycyjne tory z żużlowym rodowodem. Niech cykl się zmienia, niech punktem honoru będzie dostanie się do niego. Uważam, że światowe półfinały i finał eliminacji do cyklu – to mogłyby być naprawdę świetne imprezy, które dodałyby żużlowi kolorytu i usatysfakcjonowałyby też zwolenników systemów znanych z żużla sprzed lat.

Fot. Zuzanna Kloskowska

Chciałbym zapytać o rolę Polaków w światowym żużlu. Jaka przyszłość w strukturach FIM i FIM Europe czeka Piotra Szymańskiego? Jakie PZM stawia przed nim zadania?

Nic nie stoi na przeszkodzie, aby został w przyszłości szefem światowego żużla, czyli przewodniczył Komisji Wyścigów Torowych CCP. Taki jest jego cel. Natomiast to nie jest tak, że jeśli w danym kraju sport przoduje, szefem komisji musi być człowiek z tego kraju. Porównania mamy proste. Szefem komisji wyścigów motocyklowych jest Anglik, a promotor wywodzi się z Hiszpanii i w tym kraju mamy dużo imprez, włącznie z czterema rundami MotoGP.

Czy PZM ma wytyczać drogi rozwoju żużla i finansowo, szkoleniowo oraz organizacyjnie ratować światowy żużel? Tak to ma wyglądać?

Mamy w Polsce rozmach, bo dbamy o dyscyplinę i choć tak wielu nas wewnętrznie krytykuje, to zupełnie inaczej jesteśmy postrzegani jako środowisko żużlowe „na zewnątrz”. Szkolenie jest w Polsce na bardzo wysokim poziomie, bo mamy na to środki, których brak spowodował na przykład kryzys w Szwecji. Przy tej okazji chcę bardzo mocno podkreślić, że jestem wielkim zwolennikiem krajowych juniorów w składach drużyn ligowych, abyśmy nie popełnili błędu z Wielkiej Brytanii czy Skandynawii. Kibice patrzą na sezony ligowe krótkowzrocznie, im się wydaje, że „młody i zdolny” zawsze się przebije, ale pewna stymulacja w tym coraz droższym sporcie jest konieczna. Żużlowcy na drodze rozwoju czasami muszą mieć większy dostęp do środków finansowych i sprzętu. Umożliwia im to na przykład obecność w składzie zawodników U24.

Fot. Marcin Karczewski

Polska organizuje Speedway Ekstraliga Camp, ma wspomnianą ligę szkoleniową U24, pozwala zarabiać żużlowcom z całego świata i najwięcej płaci za prawa do organizacji SGP i SoN – jakie ponosimy koszty tego wszystkiego w stosunku do pozycji w FIM?

Każdy patrzy na zarobek, promotorzy wiedzą, jak wielką popularnością cieszy się żużel w naszym kraju, samorządy go wspierają, kibice są na trybunach, więc nie jest tak, że ta sytuacja rynkowa ma miejsce od dziś lub wczoraj. To jest naturalne, że nie możemy być „Janosikiem” światowego żużla i że Polska, skoro dużo się tutaj zarabia, powinna byś skazana na „rozdawanie biedniejszym”, ale prawo popytu i podaży jest nieubłagane.

Co pan sądzi o nowych umowach na organizację SGP w Polsce? Czy jest szansa, żeby wszystkie prawa skupić w rękach związku, a później rozdzielać pomiędzy konkretne kluby lub miasta?

Jeszcze w czasach, gdy Prezesem PZM był Andrzej Witkowski, a ja byłem Wiceprezesem, powstał plan, aby w naszym kraju prawa do organizacji najważniejszych zawodów, jak SGP i DPŚ centralizować, a więc skupić je w ramach Związku zgodnie z umową z promotorem – wtedy BSI, a następnie podpisywać umowy z miastami/organizatorami z pozycji PZM. Okazało się jednak, że to niemożliwe z wielu powodów, przede wszystkim nie jest rolą Związku bycie takim „brokerem” i odsprzedawanie praw, bo stąd już prosta droga do posądzanie PZM o stronniczość, a poza tym zawsze można byłoby powiedzieć, że nie ma obiektywnych kryteriów rynkowych. Dodatkowo nie byłoby żadnej gwarancji, że prawa rzeczywiście byłyby tańsze dla pakietu na przykład pięciu imprez. To trochę tak jak z organizowaniem miejskich zabaw sylwestrowych, czy wyścigów kolarskich przejeżdżających przez dane miejscowości. Promotorzy lub telewizje podpisują umowy z miastami na warunkach, które wynegocjują. Jedni mówią, że są zbyt wygórowane, inni liczą zyski wynikające z promocji.

Fot. Marcin Karczewski

Jaki powinien być nadrzędny cel żużlowej reprezentacji Polski na kolejny sezon, pod wodzą nowego szefa GKSŻ, Ireneusza Igielskiego?

Celem jest złoto w Speedway of Nations w Toruniu – inaczej być nie może. To, że jedziemy u siebie oznacza, że jesteśmy faworytami, ale praktycznie cała światowa czołówka zna Motoarenę i nie będzie to formalność, nie można tego zlekceważyć. Mówię jednak jasno po tym, co wydarzyło się w Wielkiej Brytanii (piąte miejsce Polski w SoN 2024 – dop. red.), że oczekuję złota dla Polski.

Czy w PZM tli się jeszcze jakakolwiek resztka nadziei na reaktywowanie żużla w Warszawie? Może nie od razu ligowego i ze stadionem, ale jakiegokolwiek, zaczynając nawet od klasy pitbike?  

Warszawa nie ma hali sportowej mogącej pomieścić około piętnastu tysięcy widzów i nie ma toru żużlowego – to tak dla przeciwwagi problemów. Jeśli chodzi o sytuację na terenie dawnej Gwardii, to jest ona znana. Tam żużla nie będzie, pobliskie tereny mają znaczenie strategiczne dla bezpieczeństwa państwa. Teren miasta jest też w wielu aspektach złą lokalizacją z racji na zabudowę mieszkaniową wokół i problem hałasu generowanego przez żużlowe zawody i treningi. Trudno o nowe miejsca w dobie wszechogarniającej rozbudowy stolicy. Jeśli chodzi o ościenne gminy, to również nie ma ani terenów, ani inwestorów.