50 tysięcy widzów i wielki sukces organizacyjny w Warszawie

Brytyjczyk Tai Woffinden zwyciężył w rozgrywanym na PGE Narodowym LOTTO Warsaw FIM Speedway Grand Prix Polski. Oprócz niego, na podium stanęli także Greg Hancock oraz Matej Zagar. – Zawody w Warszawie pod względem organizacyjnym przerosły te z Cardiff. Organizatorzy spisali się na medal. Jeśli chodzi o moje wyniki, to ważną rolę w moim boksie odgrywa w tym roku Peter Karlsson, który mi pomaga. Jeździł na wielu torach. Jest to człowiek niezwykle doświadczony i zawsze jest w stanie mi doradzić – powiedział zwycięzca.

Tor, który przygotowano na zawody pozwolił na widowiskową walkę o każdy centymetr nawierzchni, a najlepiej wykorzystał to aktualny mistrz świata – Tai Woffinden, zwyciężając z dorobkiem 14 punktów. Świetne zawody pojechał także Matej Zagar (3. miejsce), który w początkowej fazie był wręcz nieosiągalny dla reszty stawki. W swoich trzech pierwszych wyścigach ani razu nie obejrzał pleców rywali. Jednakże w dwóch kolejnych gonitwach ze swoim udziałem, Słoweniec przywiózł zaledwie jeden punkt i po rundzie zasadniczej przy jego nazwisku widniało 10 “oczek”.

Po 20. wyścigach liderem, dość niespodziewanie został Fredrik Lindgren, który w ostatniej chwili zastąpił w dalszym ciągu kontuzjowanego Jarosława Hampela. Jazda Szweda mogła podobać się 50-tysięcznej publiczności na PGE Narodowym. Obierał bowiem bardzo dobre i szybkie ścieżki, zwłaszcza te bliżej bandy, które nieraz wynosiły sympatycznego zawodnika ze Skandynawii na początek stawki.

Wśród grona półfinalistów znalazło się dwóch Polaków. Niestety, zarówno Maciej Janowski, jak i Bartosz Zmarzlik nie zdołali zająć w swoich biegach półfinałowych jednego z dwóch pierwszych miejsc, dających awans do finału. Obaj zdecydowanie przegrali starty. ,,Magic” wyprzedził na dystansie Lindgrena, lecz do dwójki Hancock – Holder dzieliła go już dość spora odległość. Ostatecznie zawodnik BETARD Sparty Wrocław przyjechał w półfinale trzeci i z dorobkiem 10. punktów zakończył swój udział w zawodach.

Chwile później jego los podzielił Bartosz Zmarzlik, który – podobnie jak Janowski – przegrał start, lecz nawiązał na dystansie walkę z Lindbaeckiem. Można było odnieść wrażenie, że popularny ,,F-16” upora się z czarnoskórym Szwedem i zacznie dobierać się do jadącego na drugiej pozycji Taia Woffindena. Młody gorzowianin jednak przeszarżował. Zachwiał się nieco na motocyklu przez co został daleko z tyłu, tracąc już nawet do trzeciego Lindbaecka kilkanaście metrów. – Wykonałem plan minimum. Oczywiście zawsze mogło być lepiej, lecz cieszę się z tego co udało mi się dziś osiągnąć. Fajne zawody, które posłużą jako lekcja na przyszłość. Cieszę się, że publiczność tak licznie zjawiła się na trybunach – powiedział tuż po zawodach Bartosz Zmarzlik.

Poza półfinałami znaleźli się pozostali dwaj reprezentanci Polski. W przypadku Patryka Dudka decydowało naprawdę niewiele, gdyż zielonogórzanin zgromadził na swoim koncie 8. punktów i znalazł się tuż pod kreską. Kluczową rolę w jego przypadku odegrał jego trzeci start, w którym ,,Duzers” nie zanotował zdobyczy punktowej. Ostatecznie Dudek półfinały obejrzał z parku maszyn, podobnie jak Piotr Pawlicki, dla którego były to bardzo pechowe zawody. Najmłodszy z klanu Pawlickich trzykrotnie leżał na torze. Już po jego pierwszym upadku na torze pojawiła się karetka i wydawało się, że dla ,,Pitera” zawody się skończyły, jednakże zawodnik leszczyńskich ,,Byków” wykazał się ogromną ambicją i mimo kontuzjowanej nogi, dokończył zawody zdobywając ostatecznie 4. punkty. – Mam skręconą kostkę, obity piszczel i naderwane więzadła, ale jest dobrze – powiedział Piotr Pawlicki. – Na początku myślałem, że “poszła” mi kość. Nie czułem nogi, ale w karetce już trochę noga odpoczęła i było lepiej. Mogłem dokończyć zawody – dodał.

Licznie zgromadzona publiczność nie mogła na pewno narzekać na brak emocji. Rzadko zdarzały się biegi, w których o kolejności decydował pierwszy łuk. Nawet “stary wyjadacz” – Greg Hancock, który opuścił jak dotąd tylko jeden turniej Grand Prix, podczas konferencji prasowej na temat toru powiedział ,,The best Track”, czyli ,,Najlepszy tor”.  Mistrz Świata – Tai Wofinden przyznał natomiast, że zawody na PGE Narodowym przewyższają najlepsze jego zdaniem jak dotąd – te z Millennium Stadium w Cardiff.

Tai Wofinden: Zawody w Warszawie pod względem organizacyjnym przerosły te z Cardiff. Organizatorzy spisali się na medal. Jeśli chodzi o moje wyniki, to ważną rolę w moim boksie odgrywa w tym roku Peter Karlsson, który mi pomaga. Jeździł na wielu torach. Jest to człowiek niezwykle doświadczony i zawsze jest w stanie mi doradzić. Sezon jest bardzo długi, a dzisiejsze zwycięstwo bardzo cenne. Bardzo chciałbym kontynuować zwycięską passę mam do tego elementy i narzędzia dzięki, którym będę ją mógł kontynuować.

Greg Hancock: Kapelusze z głów dla ludzi, którzy zbudowali tor na dzisiejsze Grand Prix. Można się zachwycać przeszłością i tym co było w latach osiemdziesiątych, lecz dzisiejszy tor – to był jeden z najlepszych na jakich mi się przyszło ścigać.

Matej Zagar: Czuję ogromną ulgę po niesamowitej rundzie Grand Prix. W Krsko było fatalnie, a tutaj pojechałem czarodziejsko. W żużlu nie ma tajemnic. To jest tak specyficzna dyscyplina sportu, w której próżno jest ich szukać.

Jakub Keller